Powrót z zaświatów
Piłka nożna widziała już sporo – choćby niesamowitą pogoń FC Liverpool z Jerzym Dudkiem w składzie podczas finału Ligi Mistrzów w 2005 roku, przeciwko AC Milan. Wtedy ekipa z Anfield Road zdołała odrobić trzybramkową stratę. Jeszcze lepsi okazali się w czwartek zawodnicy ACER, którzy nie dość, że dogonili swoich rywali, to jeszcze zdołali zwyciężyć!
Zespół ACER przystąpił do spotkania z STANLEY BLACK&DECKER w dość eksperymentalnym zestawieniu. Większość zawodników grała ze sobą po raz pierwszy, co było widać w boiskowej postawie na początku meczu. Inicjatywę bardzo szybko przejęli gracze w żółtych trykotach i już w 3. minucie niezmordowany Piotr Bychowski wyprowadził swój zespół na prowadzenie. W ciągu jedenastu kolejnych minut piłkarze STANLEY BLACK&DECKER demontowali obronę rywali trzykrotnie. Najpierw Jacek Białas asystował przy trafieniu Michała Kwaśniewskiego, następnie Piotr Bychowski wypracował sytuację Jackowi Stankiewiczowi, a czwartą bramkę dołożył Konrad Pruśniewski, wykorzystując kolejne podanie Kwaśniewskiego. Zawodnicy ACER zdawali się być kompletnie rozbici, i nawet bramka zdobyta jeszcze przed przerwą przez Rafała Bryka nie dawała im wielkich nadziei. A przynajmniej tak się wówczas wydawało…
Niesamowity come back gracze ACER zaliczyli tuż po przerwie. W siedem minut doprowadzili do wyrównania! W ciągu 120 sekund dwukrotnie z bramki cieszył się Mikołaj Raczyński. Graczom w żółtych koszulkach zaczęły nieco puszczać nerwy, wszak było już tylko 4:3… A to jeszcze nie był koniec ich koszmaru. Wkrótce do wyrównania doprowadził Adrian Nowak. Niesamowitą passę ACER kontynuował w 33. minucie Maciej Winczewski, dokonując tego, co jeszcze 15 minut wcześniej wydawało się nieosiągalne – ACER na prowadzeniu! Taki wynik utrzymał się już do samego końca. Piłka nożna pisze często scenariusze, których nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock…
Emil Kopański